czwartek, 28 lutego 2013

Sposób na wiosenną euforię

„Nasz kot marcował się w końcu lutego” – tak napisał kiedyś pewien uczeń, nieświadom, że jego spostrzeżenie trafi do annałów humoru z zeszytów szkolnych. Coś w tym jednak jest: dłuższy dzień, słońce przebijające się przez chmury i odczuwalna w powietrzu odwilż dają wszelkim stworzeniom sygnał, że czas budzić się z zimowego snu i ruszyć zadek, bowiem nadeszła pora, aby zanurzyć się w błogim stanie zakochania.


No dobrze, a jeśli partnera już mamy i raczej nie zapowiada się, żeby ów stan faktyczny miał ulec zmianie? Nic prostszego, organizm można oszukać. Wszak wszyscy wiedzą, że miłość to chemia; najczystsza mieszanina hormonów i neuroprzekaźników. Znacie pewnie te uczucia: euforia, rosnąca namiętność, rozpierająca energia i optymizm, uporczywe myśli krążące wokół obiektu westchnień i to wszystko połączone z uciskiem żołądka, przyspieszonym biciem serca i brakiem apetytu.

Tak, tak. To dają o sobie znać m.in. dopamina i noradrenalina, które uruchamiają w naszym mózgu system nagrody. Tylko co to ma wspólnego ze sportem? - pewnie zapytacie. Już spieszę z wyjaśnieniami: podobnie jak większość zakochanych niemal traci rozsądek na samą myśl o bliskim spotkaniu z osobą, na widok której żywiej zabiło im serce, tak nie jest w stanie normalnie funkcjonować biegacz na wieść o zbliżającym się starcie, zwłaszcza starcie w Bardzo Ważnych Zawodach. Uleganiu rozterkom zapobiega adrenalina, dzięki której zaczynamy wierzyć, że możemy przenosić góry: czyli jesteśmy tak odważni, żeby zagadnąć obiekt westchnień, lub tak silni, że damy radę przebiec maraton. Wszelkie problemy, które nas do tej pory nurtowały (w tym orli nos naszej miłości lub pagórkowaty teren trasy) nie mają znaczenia – bo optymistyczne przekonanie, że świat należy do nas i wszystko jest super zapewnia fenyloetyloamina.

Wiadomo, że dla osoby trafionej strzałą Amora rozłąka z ukochaną/ukochanym jest doświadczeniem dość traumatycznym: wywołuje pogorszenie nastroju, niepokój, melancholię, rozdrażnienie, albo nawet depresję. Ukojenie (czyli nagrodę za cierpienia), a więc solidną dostawę dopaminy przynosi dopiero wtulenie się w ramiona wybranki/wybranka. Toteż kiedy mamy w domu biegacza, który nagle zaczął na wszystkich warczeć, albo wręcz przeciwnie – zamknął się w sobie i oddalił w psychiczny niebyt - a damy sobie głowę uciąć za szczerość jego uczuć do nas, wiedzmy, że w domu zagościł też klasyczny nałogowiec. Osobnik ów nie uspokoi się, jeśli się trochę nie przewietrzy, przynajmniej w truchcie. I nawet gdyby taki trening miał kolidować z innymi planami rodzinnymi, lepiej odpuścić i zezwolić na wybieganie: będzie to zbawienne dla zdrowia naszego partnera i całej rodziny.

Jeśli nie jesteście zainteresowani miłosnymi podbojami, ale jednak chcielibyście znowu poczuć tę burzę hormonów, zobaczyć, jak to jest kiedy fenyloetyloamina daje wiarę w siebie i w przyjazne okoliczności, kiedy łagodzi ból mięśni i zwiększa wytrzymałość, a adrenalina pozwala osiągać zawrotne prędkości bez uczucia zmęczenia, gdy noradrenalina ułatwia koncentrację i skupienie się na celu (a oprócz tego powoduje natłok myśli i wzmacnia kreatywność), a dopamina zalewa Was na mecie poczuciem niesamowitej euforii i spełnienia – ruszcie się i zróbcie sobie solidny trening. I wcale nie musicie biegać: możecie popływać, pograć w piłkę, pojeździć intensywnie na rowerze. A jak się już wciągnięcie, spróbujcie potem przestać. To będzie mniej więcej tak, jakby postanowić się odkochać, tkwiąc w najwyższym stadium zakochania.

PS. Że to, co napisałam wyżej działa, wiem nie tylko z własnego doświadczenia. Wystarczy mi popatrzeć na Zielonooką, która ostatnio, każdego dnia spędza czas na pływalni po zajęciach w szkole. Wraca do domu fizycznie zmęczona, ale za to pozytywnie naładowana i - przede wszystkim - zadowolona z siebie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz