wtorek, 29 października 2013

Krem z czarnej dziury, czyli potrzeba matką wynalazków.

Wyobrażacie sobie Latorośl, która na widok słoika z miodem dostaje nerwowych trzęsawek? Gdy dziesięć minut wcześniej ta sama Latorośl, po pochłonięciu czterech kanapek posmarowanych mazidłem na bazie miodu przychodzi po piątą?


Zaczęło się w samochodzie. Wracałam z całą trójką Latorośli do domu. Zielonooka po wyczerpujących zajęciach na pływalni ledwie wydawała z siebie jakiekolwiek dźwięki. A tu jeszcze w perspektywie nieodrobiona praca domowa z matematyki i polskiego. "Trzeba jakoś dziecię pobudzić" - myślę sobie. A co jest najlepsze na odnowienie glikogenu po intensywnym wysiłku? Węglowodany o wysokim indeksie glikemicznym oczywiście! Obiecałam więc Zielonookiej, że - chociaż nie była to sobota - może zjeść w domu batonik, albo czekoladę, albo kanapkę z nutellą (tak tak, wiem, że nutella to paskudztwo z minimalną zawartością kakao). Na takie dictum w aucie podniosło się larum: - Ja też chcę kanapkę z nutellą! Ja też! Ja też! 

Że Dodo jest smakoszem kanapek z nutellą, to wiedziałam, ale że Pan Ludwik, miłośnik wyłącznie gorzkiej czekolady wyrazi gwałtowne zainteresowanie taką propozycją kolacji, to mnie zdumiało. Oświadczyłam, że nie jest sobota, że dla Zielonookiej robię wyjątek, bo ciężko pracowała na treningu i ma jeszcze dużo pracy domowej do odrobienia. Ale mogę przygotować kanapki z miodem i dżemem. - Łeeeeee! - Dodo był rozczarowany. Pan Ludwik dał się przekonać zupą pomidorową, jaka została z niedzielnego obiadu.

W domu Zielonooka dostała rogalik z nutellą i poszła odrabiać lekcje. Paszcze młodszych Latorośli zamknęłam pomidorową i kanapką z miodem (którą Dodo skwapliwie przyjął w towarzystwie drugiej z dżemem). No i tak sobie stałam w kuchni przed tym słojem z miodem i pustym słoikiem po nutelli, która się właśnie skończyła i... doznałam olśnienia

Wzięłam miseczkę, nałożyłam do niej złocistego, gęstego miodu, dosypałam gorzkiego, naturalnego kakao, dobrze wymieszałam i zawołałam Dodo. - Spróbuj, dobre? Dodo pomasował się po brzuchu i do stołu wrócił z dwiema kanapkami posmarowanymi mazidłem. Za chwilę pojawił się Pan Ludwik:
- A ja też mogę spróbować?
- Ależ proszę...
- Pychota! To ja też poproszę kanapkę z tym...czymś...

Z dziką satysfakcją posmarowałam kawałek chleba zawartością miseczki. No i w końcu padło sakramentalne pytanie:
- A CO TO JEST?
- Nutella maminej roboty.
- Dodałaś t e g o ? - ostrożne pytanie Pana Ludwika zapaliło w mojej głowie czerwone światełko. Widząc wzrok dziecka wbity w słoik z miodem musiałam, no musiałam skłamać:
- To jest... eeeee... eeee... ze sproszkowanej czarnej dziury!
- Z czarnej dziury? Napraaawdęęęę??? - ewidentnie zrobiłam wrażenie, nie na tyle jednak, żeby moje obyte z wiedzą o ciałach niebieskich dziecię nie wyraziło wątpliwości: - A to można coś wyjąć z czarnej dziury?
- Nooo taaaak... Czasem można... Np. z tej dziury, która spadła na Ziemię razem z meteorytem. Można ją znaleźć w tajemniczej kopalni Wielkiego Manitou w Górach Skalistych...Tylko ja wiem, gdzie to jest.
- Aaaaaa... - zadumał się Pan Ludwk, po czym wrzasnął do brata: - To jest krem z CZARNEJ DZIURY!!! 
- Napławde? - zachwyt Dodo podkreślały policzki wypełnione melanżem pieczywa, kakao i miodu.
- Nooo... Super, nie? A co jeszcze dodałaś? - Pan Ludwik z właściwą sobie dociekliwością lustrował blat kuchennego stołu.
- Nektaru z orchidei rosnących nad brzegiem Srebrnego Jeziora.
- Z ł o t e g o  jeziora - poprawił Pan Ludwik.
- Nie, Srebrnego. Bo srebrnego od zbroi rycerzy, którzy śpią w mieście zatopionym w tym jeziorze - brnęłam dalej.
- To ja poproszę jeszcze jedną taką kanapkę - oznajmił Pan Ludwik.
- I ja też. Ja też! - Dodo właśnie przełknął ostatni kęs poprzedniej porcji.

Kiedy Pan Ludwik odniósł talerz, najedzony kremem z czarnej dziury zapytałam go mimochodem, czy nie miałby ochoty na kanapkę z miodem. Spojrzał na wielki słój z zawartością mieniącą się pięknym, bursztynowym kolorem.
- Brrrrrr! - aż się wzdrygnął - Nigdy.










 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz