środa, 23 stycznia 2013

Latorośle na start

Szczęśliwie od czasu do czasu odbywają się sportowe imprezy rodzinne. A szczytem owego szczęścia dla mnie jest, kiedy są to biegowe imprezy. Przy okazji można się też wiele dowiedzieć o własnych Latoroślach...



Na początek krótka prezentacja Latorośli: Zielonooka vel Pierwsza, jak sama nazwa wskazuje, to pierwsza, najstarsza Latorośl. Córka. Obecnie 8-letnia. Druga i Trzecia Latorośl to 5-letnie bliźniaki: niebieskooki Dodo (nazwany tak na cześć pierwszego słowa, jakie wypowiedział) i brązowooki Pan Ludwik (to nieco dłuższa historia), ewentualnie Pan Ups. Czas zdecyduje, który "nick" Brązowooki sobie wybierze.
A teraz do rzeczy: nie tak całkiem dawno komuś mądremu wpadło do głowy zorganizować imprezę biegową dla dorosłych i dzieci. Żeby wreszcie biegający rodzic mógł zostawić dziecko pod opieką kogoś innego, niż drugiego rodzica i samemu spędzić niecałą godzinkę na jakimś dziesięciokilometrowym odcinku, oddając się przyjemności rywalizowania z innymi (i sobą) o czas i miejsce na mecie.

Latorośle naoglądawszy się już moich trofeów i przybiegnięć na metę, od czasu do czasu pytały: a MY kiedy pojedziemy na zawody? No więc nadarzyła się okazja. Wybraliśmy się zatem do podwarszawskiej gminy w okolice Dzikiego Zakątka na taki właśnie bieg. Impreza zaczynała się Biegiem Pędraków, następnie Pędraki oddalały się do sali zabaw, gdzie miały zorganizowany edukacyjnie i rozrywkowo czas. Wtedy Starzy mogli nareszcie wyruszyć na swoją trasę.

Pierwszy raz widziałam jak Latorośle biorą udział w innych niż przedszkolne czy klasowe zawodach sportowych. Pomijając fakt, że był to wyścig o pietruszkę, obserwacje poczyniłam ciekawe:

Dodo, jakkolwiek na pierwszej imprezie tak się zamyślił, że zapomniał wystartować, tak na drugiej ruszył równo z innymi. Niemniej jednak miałam wrażenie, że biegnie od niechcenia, ot bo inni biegną (obym się myliła, bo jeszcze kiedyś przeczyta i do śmierci mej będzie mi wypominał). Dobiegł, medal i nagrodę odebrał. Git.

Pan Ludwik ambitnie wystrzelił do przodu i w zasadzie prowadzenia w swojej kategorii już nie oddał (dobre geny ;-)). Satysfakcja ze zwycięstwa i medalu (cel zrealizowany) podwójna.

Zielonooka twardo ścigała się z rówieśnikiem (na oko odrobinę starszym, ale mógł też być młodszy, tyle że wyrośnięty) wyprzedzając go o kilkadziesiąt centymetrów i ... byłaby już wygrała, gdyby nie pech. Na ostatnich 50 metrach poślizgnęła się. Nie upadła, ale wytraciła rytm, a rywal wysforował się do przodu. Goniła, ale widać było że głównie napędzała ją frustracja. Starałam się dopingować, chociaż odniosłam wrażenie, że mój doping ma raczej skutek negatywny. Rozpacz jaka malowała się na twarzy Pierwszej była wystarczająco wymowna. Oto Pierwsza poczuła Gorycz Porażki. Gorycz taka jest szczególnie bolesna, jak się wie, że się było lepszym, że prawie, prawie się dogoniło... Na mecie tak też pocieszałam: no przecież prawie dogoniłaś, nadrobiłaś stratę, super pobiegłaś, byłaś bardzo szybka i dzielna. Na co Pierwsza: ale nie miałam już siły...

PS. Zapisaliśmy się na Bieg Wedla. Zielonooka z racji wieku została zakwalifikowana do biegu na niecały kilometr. Po dłuższym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że sobie odpuścimy. Spokojnie potrenujemy: zarówno kondycję, dystanse, jak i... psychikę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz