czwartek, 21 marca 2013

Pierwszy dzień wiosny...

Czy może być jakaś korzyść z lekkiego mrozu i śniegu zalegającego na drodze w pierwszy dzień wiosny? Może. Na przykład, jeśli dojazd do domu stanowi utwardzony grunt można liczyć na to, że rozmięknięte podczas roztopów podłoże się utwardzi, śnieg zasypie wszelkie niedoskonałości i droga stanie się niemal równa jak stół i na dodatek uroczo biała. I to właściwie jedyna dobra strona zimy na wiosnę.



A tak w ogóle, czy ktoś jeszcze pamięta wiosenny zew pogodowy, jaki nastąpił jakieś 3 tygodnie temu? Jeśli o mnie chodzi, to pamiętam go tylko dzięki wpisowi dotyczącemu wiosennej euforii. Kolejne dni temperatur utrzymujących się w okolicach zera, ciągle padające białe coś wpędziło mnie w nastrój, jaki ogarnia niedźwiedzie jesienią, a i euforia przeszła do historii. Podejrzewam zresztą, że same misie, wybudzone niedawno zapachem odwilży, a obecnie raczone wszechogarniającą bielą zawróciły do gawry. I jak tu wierzyć w świstaka, który ponad półtora miesiąca temu miał rzekomo zwiastować rychłe nadejście wiosny, bowiem nie zobaczył swojego cienia? Swoją drogą, nawet gdyby świstak ów cień zobaczył, znaczyłoby to, że zima przytrzyma jeszcze 6 tygodni, a ja patrząc na kalendarz widzę, że te 6 tygodni już jakiś czas temu minęło...

I gdzie tu w takim nastroju budować w sobie waleczne nastawienie na zbliżający się, a właściwie zaczęty już wiosenny sezon biegowy? Toż to nawet dzieci kręcą nosem na pogodę, chociaż niejednego bałwana mogłyby jeszcze ulepić i na sankach z górki zjechać.

A tymczasem za trzy dni będzie miało miejsce wielkie wydarzenie inaugurujące sezon biegowych imprez, czyli 8 Półmaraton Warszawski. Rok temu podczas półmaratonu lekko wiało, ale summa summarum składało się to na pogodę idealną: ok 16 st. C czyli dość ciepło. Można się było przyzwoicie ubrać w krótkie spodenki i lekką koszulkę. Napoje serwowane na trasie biegu przyjemnie chłodziły i do tego ten wiaterek... Można było nawet planować osiągnięcie konkretnego wyniku czasowego. A teraz co będzie? Poranna rozgrzewka przy temperaturze oscylującej w najlepszym wypadku w okolicach zera - żeby nie utracić ciepła, nawet solidny foliowy worek nie wystarczy. Napoje w kubkach serwowane na trasie będą niewątpliwie do wyjadania łyżeczką, bowiem jest wielka szansa na to, że przyjmą formę mrożonki. Do tego czapka uszanka i wełniane skarpety, a jeśli chodzi o planowanie rekordów, to zapewne będzie można zastosować metodę FITA, czyli Finger In The Air... (dla niewtajemniczonych: polizać palec i wystawić na wiatr). Ech... No nie można, nie można mieć wszystkiego.

Mam tylko nadzieję, że chociaż trasę posypią piaskiem, bo ostatnie wspomnienia z dwóch edycji Grand Prix na Kabatach uporczywie wywołują przed mymi oczami obraz przebierania nogami w miejscu, niemal jak u postaci z amerykańskich kreskówek, które zanim ruszą, najpierw zrobią młynek celem nabrania prędkości.
 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz