czwartek, 21 lutego 2013

Trafić pod dobre skrzydła

Nie oszukujmy się: wpływ rodzica na wybór przez jego dziecko konkretnego hobby jest pozorny. Nie mówię tutaj o skrajnych przypadkach, jakim był chociażby ojciec Niccolo Paganiniego, zmuszający przyszłego wirtuoza skrzypiec fizycznymi karami do wielogodzinnych ćwiczeń … 


Oczywiście łatwiej mają rodzice, którzy są w jakiejś dziedzinie zawodowcami, albo chociażby amatorami, którzy z racji wieloletniego zamiłowania przekształcili się w profesjonalistów. Reszcie rodziców pozostaje poszukiwanie. I w znacznej mierze dotyczy to wszelkiego rodzaju dyscyplin sportowych i szeroko pojętego ruchu.

Prezentując dziecku swoje pasje do pływania, biegania, jazdy na nartach czy koniu, żeglarstwa, wspinaczki, podróżowania zachęcamy je do poznawania świata przez konkretne formy aktywności. Ale pasja, czy też opisywany wcześniej przeze mnie tzw. „egoizm rodzica” to nie jedyne pobudki, którymi się kierujemy. Często jest to cały zestaw pobudek. Może to być zwykła obawa, lub też patrząc z innej strony, pragnienie zapewnienia dziecku bezpieczeństwa. Zapisujemy je więc na pływanie albo sztuki walki, żeby było świadome zagrożeń, jakie niesie natura albo życie w społeczeństwie i potrafiło sobie z tym radzić. Może to być także chęć odnalezienia w dziecku „talentu”. Widzimy, że dwuletni maluch rytmicznie kiwa się w takt muzyki, to w te pędy zapisujemy go do szkoły tańca lub baletu. I zaczyna się…

Zielonooka tułała się po różnorodnych szkółkach, szkołach, klubach i zespołach odkąd skończyła mniej więcej 4,5 roku. Zaczęło się, a jakże, od zajęć z baletu. Skończyliśmy po jednym semestrze: bo pani nie taka, bo ćwiczenia nudne, bo rozciąganie boli… Mniej więcej w tym samym czasie zaczęła chodzić na basen: to także wymagało cierpliwego tłumaczenia, bo po trzech miesiącach nastąpił kryzys i totalna odmowa chodzenia na pływalnię w celach nauki, a nie rekreacji (czytaj: pluskania się w brodziku i zjeżdżania rurą). Zajęcia kontynuowaliśmy, a kryzys powracał systematycznie co kilka miesięcy.

Tymczasem, mając już skończone 5 lat, Zielonooka trafiła do dziecięcego zespołu piosenki i tańca, niegdyś bardzo prestiżowego i powszechnie znanego, obecnie tylko z tradycjami. Była najmłodsza w swojej grupie wiekowej. Piosenki były fajne, zajęcia taneczne też, pani choreograf sympatyczna, ale koleżanki złośliwe, bo z Zielonookiej żartowały. Pomijam tutaj, że jedne koleżanki były miłe, uprzejme i pomocne, inne Zielonooką się specjalnie nie interesowały, a tych mniej sympatycznych była ilość znikoma. Fakt faktem, Zielonookiej przestało się podobać, ale wytrzymała rok. Potem znowu trafiła do szkółki baletowej, gdzie będąc dość już wyćwiczoną i wiekowo najstarszą dziewczynką brylowała w grupie. Jej autorytet pośród młodszych koleżanek nie przekładał się niestety na szczególny rozwój umiejętności tanecznych, więc doszliśmy do wniosku, że o ile sam balet jest ok., tak niestety nie ta grupa wiekowa. Zrezygnowaliśmy, zwłaszcza że na horyzoncie pojawiła się nowa opcja.

Kierując się sugestią zaprzyjaźnionej osoby, zapisaliśmy córkę na gimnastykę artystyczną: bo sport ogólnorozwojowy, jest w tym i balet i muzyka i solidne ćwiczenia. Okiem trenerki Zielonooka miała szansę na spore osiągnięcia, tymczasem różne aspekty związane z treningami, w tym zmiana trenerki spowodowały, że i w tym sporcie Zielonooka się nie odnalazła. Chciała gimnastykę ćwiczyć i nie chciała. Podobało jej się i nie podobało. Dobre pół roku minęło, zanim podjęliśmy ostateczną decyzję o rezygnacji.

I co Zielonookiej zostało? Otóż zostało pływanie. Przez dwa lata chodziła na półgodzinne zajęcia dwa razy w tygodniu. Bywały momenty, że protestowała, że jej się nie chciało, że niewiele brakowało, że i z tego byśmy zrezygnowali. I nagle nastąpił przełom: Zielonooka trafiła pod skrzydła pani Oli. Bowiem szkółkę, gdzie co jakiś czas zmieniała się osoba prowadząca, zmieniliśmy na UKS i zajęcia trzy razy w tygodniu po godzinie. Przez pierwszy miesiąc było standardowo: bo koleżanki są lepsze, szybsze, więcej umieją, a Zielonooka jest zawsze na końcu, więc Zielonookiej jest przykro i wcale jej się to nie podoba. Mimo to, namawiana przez trenerkę, pojechała na pierwsze zawody, zaledwie po półtora miesiąca treningów i uczenia się nowego stylu. Na zawodach był strach, była histeria nawet, ale skończyło się dobrze: Zielonooka przepłynęła po dwie długości basenu w dwóch konkurencjach i nie była ostatnia na liście! To się liczyło, oto dostała pierwszy solidny zastrzyk motywacji.

Mija już blisko 5 miesięcy uczęszczania Zielonookiej na zajęcia z pływania u pani Oli i doprawdy nie pamiętam, kiedy ostatnio słyszałam: nie chce mi się, nie podoba, nie lubię. Za to każda przerwa w zajęciach spowodowana na przykład chorobą, powoduje u Zielonookiej emocje niemal jak w greckiej tragedii.

Zielonooka, prowadzona przez trenerkę będącą także psychologiem sportu, wspina się na kolejne szczeble umiejętności i czyni to z radością i widoczną satysfakcją. Pod skrzydłami pani Oli rozwinęła swoje małe skrzydełka i nareszcie jej ambicja kieruje ją we właściwym kierunku, czyli ku doskonaleniu się. Do dziś pamiętam, jak jeszcze w grudniu, po zaledwie kilkunastu godzinach trenowania nowego stylu Zielonooka mi oświadczyła: - Dzisiaj to omal się nie utopiłam. Jak to?! – byłam naprawdę zaniepokojona. – No bo bardzo chciałam w zawodach popłynąć motylkiem i pani Ola mi powiedziała, że jak przepłynę cztery długości tym stylem, to mnie zapisze.I co? – dociekałam. – Nie miałam siły już, i dlatego myślałam, że się utopię, ale przepłynęłam.

W zasadzie nigdy nie będziemy pewni, w jakim sporcie odnajdą się nasze dzieci. Wbrew pozorom może to być dyscyplina, której byśmy nigdy o to nie podejrzewali, szczególnie jeśli już raz próbowaliśmy i się nie udało. Tymczasem wystarczy jedna „pani Ola”, żeby wszystko wywrócić do góry nogami: żeby dziecko zapałało afektem do sportu, którego zalet wcześniej nie dostrzegało i za którym najnormalniej w świecie nie przepadało. My, rodzice, możemy dzieciom tylko pomóc, próbując znaleźć osobę, która w umiejętny sposób poprowadzi je we właściwym kierunku i pod swoimi skrzydłami pomoże rozwinąć im ich własne, nieopierzone przecież jeszcze dobrze skrzydełka.

A jeśli później zmienią im się upodobania? A czy to ma jakieś znaczenie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz