piątek, 8 lutego 2013

Egoizm rodzica


Zastanawialiście się kiedyś nad tym, co Wami kieruje, kiedy wdrażacie swoje Latorośle w sportową aktywność, szczególnie taką, którą uprawialiście, uprawiacie, bądź chociażby lubicie? Czy aby przypadkiem nie jest to szczególny, jakże wyrafinowany przejaw rodzicielskiego egoizmu?


No bo tak: ledwie się małe urodzi, zapisujemy je na zajęcia z pływania dla niemowląt, kupujemy jeździki, gumowe koniki, hulajnogi, trzykołowce, biegowe rowerki. Potem intensywnie pracujemy nad tym, żeby Latorośl jak najszybciej opanowała: jazdę na normalnym, dwukołowym rowerze z pedałami; pływanie, a przynajmniej utrzymywanie się na wodzie i nie banie się tejże; jazdę na nartach, żeby chociaż z oślej łączki potrafiło zjechać; jazdę na trzykołowych rolkach, wrotkach, łyżwach. Ładujemy je w rowerowe przyczepki, foteliki albo w chusty i nosidła, i wozimy lub nosimy ze sobą "na wycieczki", albo pchając specjalny wózek bierzemy udział w biegowych zawodach, czy chociażby zwykłych treningach w terenie lub na stadionie. Możemy też, wzorem miłej Koleżanki z sąsiedniego bloga, wdrażać małe w przygodę z narciarstwem biegowym...

Takie dziecię może sobie myśleć różne rzeczy, na przykład: - znowu mnie wsadzili "w to" i gdzieś łażą. A ja muszę "w tym" tkwić. A wcale nie chcę. Nie mogę się ruszać. Ciasno mi. Trzęsie za bardzo. Wcale mi się nie podoba. Ułłłaaaaa!!!!!

A co myśli sobie rodzic? Na przykład: - no, nareszcie mogę się wyrwać z tego kieratu, odetchnąć świeżym powietrzem. Zażyć spokoju, bo Ono zapewne zaśnie. Albo: - a jak zaśnie, to ja sobie pobiegam, pojeżdżę, pospaceruję, popływam, etc. Albo: - jak Je przyzwyczaję do (biegania lub jazdy na... tu można wpisać sobie dowolny sprzęt, począwszy od monocyklu, przez panczeny, na jeździe konnej kończąc) teraz, to za jakiś czas Ono będzie biegać (jeździć j.w.) ZE MNĄ (albo i beze mnie). I WTEDY WRESZCIE ODŻYJĘ!

Przyznam się uczciwie, że takie myśli nie były mi obce i świadoma jestem mało chlubnego ich podłoża. Bo jeśli człowiek decyduje się już na dziecko, zwłaszcza pierwsze, to wtedy jeszcze nie wie, że - wraz z pojawieniem się malucha - świat wywróci się do góry nogami i nigdy już, NIGDY nie będzie taki sam. A potem trzeba sobie jakoś radzić w tym nowym świecie.

Co więc robi rodzic, aby przystosować się do nowej sytuacji i nie zwariować pośród pieluch, śliniaków, smoczków, butelek, nieprzespanych nocy, niedojedzonych posiłków (bo ledwie uśpiona dziecina postanawia oświadczyć wszem i wobec, że wcale nie jest uśpiona, podczas gdy ty zamierzasz w spokoju spożyć upragniony obiad), następnie nocników, zepsutych zabawek, porwanych książek, tłuczenia pokrywkami, palców albo kredek w kontakcie, wywalonych zawartości szuflad, pytań "a po co?", "a dlaczego?", "bo ona mi zabrała!", "a on mnie uszczypnął"? Otóż wdraża swoje potomstwo w aktywności, które jemu, RODZICOWI sprawiają przyjemność i zapewnią najpierw krótszą, a potem dłuższą już chwilę na oddanie się własnemu hobby. Czyż to nie czysty egoizm właśnie?

Zatem, kierując się wyżej opisanymi przejawami dbania o własne ego wdrożyliśmy, między innymi, nauczanie jazdy na nartach u naszych 3-letnich wówczas Bliźniaków i 6-letniej Zielonookiej. Z założenia po to, żeby któregoś dnia wybrać się z Latoroślami na przyzwoity stok i jak ludzie poszusować dla czystej przyjemności. Zaczęło się od 15 minut, które zarówno Pan Ludwik, jak i Dodo wytrzymywali z instruktorką tylko dlatego, że byli przekupywani od czasu do czasu łakociami, okraszonymi tekstem: - jak jeszcze raz zjedziesz, to dostaniesz swój ulubiony batonik, zobacz, tu go mam. W ten oto sposób, w drugim roku nauczania doszliśmy do 30 minut, w porywach nawet do godziny, jeśli dziecię miało dobry dzień. Przekupywanie nadal stanowiło integralny element owej edukacji, jakże zyskownej dla obu stron: rodzic otrzymywał perspektywę rychłej nagrody w postaci nauczonego dziecięcia, a dziecię zbierało pokaźną kolekcję batoników, czekoladek, cukierków, których nie było w stanie przejeść, ale przecież sam zbiór się liczył...

A w tym roku... W tym roku, ponieważ dzieci podrosły i w związku z tym weszliśmy na nowe poziomy motywacji, przekupstwo wystąpiło tylko raz: - jeśli będziesz ładnie jeździł, tak jak pokazałeś ostatnio, i nie będziesz się specjalnie przewracał, narzekał, że cię bolą nóżki, a pan instruktor to potwierdzi, to... dostaniesz JAJKO NIESPODZIANKĘ!

No i zadziałało! A efekt? Ech.... efekt jakże oczekiwany przez rodzica za te lata wyrzeczeń i inwestycji w Latorośle! Aż łzy w gardle dławiły, kiedy zdałam sobie sprawę, że nareszcie mogliśmy całą rodziną wjechać wyciągiem na całkiem sporą górę, a potem z niej tak po prostu – bez żadnych przykrych przygód - ZJECHAĆ! :-)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz