niedziela, 21 kwietnia 2013

Bociany, rolki, maraton i sztafeta czyli podsumowanie tygodnia

W czwartek zrobiłam sobie ostatnie długie wybieganie przed maratonem. Tym razem w tempie bardzo spoczynkowym (w przeciwieństwie do tempa maratońskiego, które nadałam treningowi na 28 km przed dwoma tygodniami). Na 16 kilometrze, mając już dom w zasięgu ręki, a może raczej nogi dojrzałam kątem oka jakieś sporych rozmiarów cienie odbijające się od czystego lazuru nieba. Spojrzałam do góry i... w tym momencie jakiś chłopiec z domu, który właśnie mijałam zawołał: bociaanyyy! Bociaaanyyyy!. A jednak. Przyleciały. Jest w naszej wsi, przy głównej drodze słup specjalnie postawiony dla bocianów, na który przeniesiono ich gniazdo ze słupa energetycznego. Nie tak dawno, kiedy zima - której już miało nie być z uwagi na nastanie kalendarzowej wiosny - znowu sypnęła śniegiem, spoglądałam na gniazdo i myślałam sobie, że w tym roku pozostanie puste. Niesłusznie zwątpiłam: przedwczoraj dojrzałam główkę wystającą nieco ponad brzeg gniazda, a dzisiaj bocianią parę w pełnej rozciągłości :-)

Również w czwartek, Pan Ludwik i Dodo założyli po raz pierwszy w swym życiu rolki. Lekcje na łyżwach przydały się - Pan Ludwik zasuwa jak stary skater. Dodo - jak zwykle z dużą dozą ostrożności. Z basenu przyjechała Zielonooka - też zapragnęła pośmigać jak Pan Ludwik. Pierwsze pięć minut było dość koślawe, ale tylko pierwsze pięć minut. Aż miło patrzeć, jak szybko Latorośle łapią nowe. Szacunek dla Pana Ludwika, który pobijał rekordy w ilości upadków: pierwszego dnia z bananem na twarzy doliczył się jedenastu.

W sobotę udałam się na Expo Orlen Maratonu. Akurat rozgrywał się bieg charytatywny Biegam bo lubię na 3300 m. Zaparkowanie w bliskim i dalszym promieniu Stadionu Narodowego (zwanego od niedawna Basenem Narodowym) graniczyło z cudem, wysiadłam zatem pozostawiając Rodzinę w aucie i udałam się na teren imprezy celem zakupienia odżywek na przyszłotygodniowy maraton w Krakowie. Starym zwyczajem dopiero w trakcie biegu będę testować, czy specyfiki zadziałają, zwłaszcza ten na wypadek ściany, na który wydałam - trzeźwo patrząc i porównując ceny pozostałych specyfików -  majątek... Z tego pośpiechu zapomniałam za to o tasiemce Timexu, na której obliczony jest czas i kilometraż na wynik poniżej 4h. Może i dobrze, bo nie wiem, czy nastawiać się tym razem na bicie rekordów.

Niedziela zastała stolicę świętem dla biegaczy i kibiców oraz przekleństwem dla niebiegaczy i niekibiców. Orlen maraton z dwoma biegami na 42,195 i na 10 km przeciął Warszawę mniej więcej na pół wzdłuż linii Wisły. Tylko wytrawny znawca miasta wiedział, jak się dostać z prawego brzegu na lewy oraz z północy na południe tak, żeby nie utknąć w korku lub ślepym zaułku. Jako, że mieszkam tam, gdzie biegacze w zasadzie zawracają, czyli w rejonie najbardziej na południe wysuniętego odcinka trasy, powinnam spać spokojnie, ewentualnie zrobić sobie lekką przebieżkę i pokibicować wytrwałym. Ale nie tym razem. Olek z CDB wciągnął mnie do maratońskiej sztafety Accreo Ekiden, który tradycyjnie rozgrywa się na Kępie Potockiej, czyli Wisłostradą równiutko na północ, w rejonie, do którego maratońska orlenowa trasa nie sięgnęła. Zostałam mianowana kapitanem drużyny (fakt, sama się zgłosiłam, żeby mieć motywację wstać wcześniej i dojechać bez przeszkód) CDB - PUCHATKI. He he. Dodam, że pierwsza drużyna CDB zwie się... ŚCIGACZE. ;-) Stres mnie zeżarł już 45 min. przed startem. Odebrałam pakiety dla drużyny, numery startowe, pałeczkę z chipem, pobiegłam swoje 7,2 km, pałeczkę przekazałam Weronice i odebrałam medal - kolejny za dobiegnięcie. A jakże. 


Pojedynczo wygląda może nienajciekawiej, ale jak każdy z Zespołu dołoży swój kawałek, to widok przedstawia się budujący:



A w domu byłam całkiem szybko - skutkiem olśnienia jakiego doznałam przy trasie W-Z. Już w Wilanowie, kiedy jechałam przez 3 km równolegle do biegnących maratończyków zakręciła mi się łezka w oku. Tak sobie myślę, że chyba warto wyjaśnić niezorientowanym, o co w tym maratonie chodzi. Ale to już następnym razem.






1 komentarz:

  1. Ciekawe, kiedy Latorośle pójdą w Twoje ślady?
    A medal, choćby nawet jego fragment, kolejny zadatek do wspominków za ileś tam lat;)

    OdpowiedzUsuń